Avatar

Data:
Ocena recenzenta: 9/10

Kłopot z filmami marketingowo zapowiadanymi jako rewolucja w kinematografii czy też niecodzienne wydarzenie polega na tym, że widz podnosi im poprzeczkę i od pobytu w kinie oczekuje czegoś co naprawdę go poruszy. Z takim nastawieniem łatwiej wychwytuje wszelkie niedociągnięcia twórców obrazu, poziom krytycyzmu wobec tego co na ekranie wzrasta

Marketing ma jednak swoje prawa i aby film przyniósł jak najwięcej zysku trzeba podbijać bębenek już na wiele miesięcy przed premierą. Rzadko się zdarza by wejście stricte rozrywkowego filmu, którego wyprodukowanie kosztowało setki milionów dolarów, do kin nie było poprzedzone zakrojoną na wielką skalę akcją reklamową. Chyba tylko “Matrix”, o ile mnie pamięć nie myli, nie budował sobie jakoś strasznie nachalnie “marki” przed wejściem do kin, stając się rewelacją mało przez kogo spodziewaną.

Wobec “Avatara” zastosowano standardową formę promocji. Chociaż nie była ona tu zbyt potrzebna. Samo nazwisko jego twórcy i sukcesy jakie za nim stoją jest wystarczającą zachętą. Dwie pierwsze odsłony “Terminatora”, druga część “Obcego”, “Titanic” – niewiele jest w Hollywood takich ludzi jak James Cameron.

Rzadko się również zdarza aby projekt tworzony w różnym tempie, od ponad ćwierć wieku, wreszcie przyjmował finalną postać. Cameron, wymyślonego w połowie lat 90. 20 wieku “Avatara” (wcześniej znanego jako “Projekt 880″) ukończył i lud tłumnie ruszył do kin. Czy warto poświęcić na niego blisko 3 godziny? Nawet najwymyślniejsza forma nie wystarczy gdy słaba jest

fabuła

Większość filmów opowiada o tym samym: o walce dobra ze złem. Czynią to w mniej lub bardziej wyrafinowany i skomplikowany sposób. Bo o to samo w gruncie rzeczy chodzi w “Matrixie” jak i we “Władcy Pierścieni”. Sztuka polega zatem na tym aby tą bardzo dobrze znaną historię opowiedzieć w sposób jak najbardziej zajmujący i poruszający widza. I Cameronowi w “Avatarze” się to udaje. Po pierwsze dzięki stworzeniu całego świata ( z niektórymi elementami ledwo zarysowanymi) z własną rasą, historią, unikalną przyrodą, podziałami, mitologią i wiarą czy przekonująco przedstawionymi zasadami funkcjonowania. Wśród tych dekoracji umieszczono bohaterów, z własną historią, celami i przekonaniami. Chociaż tu pojawia się mały zgrzyt. O ile Na’vi są “pełnokrwiści”, nieco tajemniczy, po prostu ciekawi o tyle ludzie w filmie Camerona zdają się nieco tekturowi. Charakterologicznie oczywiści od samego początku bez żadnego tła w postaci własnych historii a jeśli już jak w przypadku głównego bohatera to raczej nieco sztampowo. Mało przekonująco wypadają również ich przemiany w toku opowieści – jeśli już to przewidywalne i zupełnie nie zaskakujące. Zabrakło chyba czasu na lepsze przedstawienie Jake’a Sullego – nie widać w nim człowieka, który całe życie spędził w wojsku i gotów dla służby do największych poświęceń.

Sama historia jednak wciąga, przykuwa uwagę i trzyma w napięciu. I to chyba największa zaleta tego filmu: bez nowatorskiej techniki w jakiej został stworzony również by się w moim odczuciu obronił. Ponadto ma na tyle otwartą konstrukcję, że nie trzeba zbyt wielkiego naciągania aby opowieść o Pandorze kontynuować – zarysowano kilka wątków, budzących nadzieję na udane zapowiadane przez Camerona kontynuacje ( a ma ich być jeszcze dwie)

Dla wielu jednak, najbardziej interesującą w tym filmie kwestią są

efekty specjalne

A w szczególności trzeci wymiar. Jeden z amerykańskich recenzentów stwierdził że 3d w filmie wymyślone zostało właśnie po to aby mógł powstać “Avatar”, według samego Camerona zaś tak długie tworzenie dzieła wynikało z oczekiwania na odpowiednie możliwości techniczne. Warto było czekać na taką technologię. To banalne ale trzeba to powiedzieć: Cameron przebił wszystko, to co dotychczas pokazano na dużym ekranie. Zarówno jakością jak i ilością. Fauna i flora Pandory jest przepiękna, Na’vi wyglądają i zachowują się jak realne istoty. Technika 3D sprawia, że widz uchyla się przed strzałami, otrzepuje z kurzu i padającego śniegu. Patrzy się na to wszystko z nieustającym zachwytem. Udało się stworzyć wrażenie bycia niemalże czynnym obserwatorem wydarzeń. Jeśli “Avatar” to nie rewolucja na miarę wprowadzenia dźwięku do filmu to jesteśmy od niej o krok.

Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze

muzyka

Idealnie podkreśla to co dzieje się na ekranie. James Horner wzniósł się na wyżyny swojego kunsztu. Dobrze się tego słucha nawet bez obrazu, po prostu porywa i porusza wyobraźnię.

Podsumowując, “Avatar” to pewniak to zgarnięcia kilku jeśli nie kilkunastu Oscarów i całej masy innych nagród (no może za wyjątkiem gry aktorskiej). Jeśli James Cameron faktycznie zamierza stworzyć z tego trylogię to dla widzów oznacza to wyczekiwanie na kolejne odsłony takie jak chociażby przy “Władcy Pierścieni” Nie da się ukryć, że reżyser “Avatara” ma znacznie trudniejsze zadanie bowiem nie dysponuje takim tekstem jak Peter Jackson. Jednak, kolejny raz udowodnił że jest jednym z bogów rozrywki spod znaku Hollywood.

Ocena: 9/10

Zwiastun:

Dzięki za kolejną (już piątą na Filmasterze, to rekord!) recenzję Avatara. O ile zwykle nie lubię sequeli (rzadko bywają ciekawe, co pokazuje przykład m.in. Shreka, czy Piratów z Karaibów, nie wspominając już o żałosnych kontynuacjach Matriksa), jednak w tym przypadku chętnie obejrzałbym jeszcze raz Pandorę oraz inne części kosmosu, które wykreowane zostałyby zapewne w kolejnych częściach. Można powiedzieć, że aż szkoda zmarnować ten nawał pracy stworzony w celu powołania do życia Na'vi oraz Pandory, żeby miał z tego powstać tylko jeden film.
Czekam też na wersję reżyserską, która mam nadzieję również będzie pokazywana w kinach -- chętnie wybiorę się na Avatara jeszcze raz, tym razem w wersji rozszerzonej (podobno jest scena seksu Na'vi :>)

Mi również bardzo spodobała się muzyka Hornera. Świetnie dopełnia fenomenalny obraz.

Dodaj komentarz